Życie jest pełne przypadków. Gdy nie dostałem się na swoje wymarzone studia, by nie pójść w kamasze, zostałem słuchaczem (choć to raczej nadużycie) Studium Nauczycielskiego. Nauczyciel techniki – tylko na tym kierunku były jeszcze miejsca. Kiepski był ze mnie student SN-u. Nosiłem się z zamiarem ponowienia próby realizacji wcześniejszego postanowienia, więc specjalnie nie przykładałem się do studiowania. Niestety. Kolejna podjęta próba okazała się bezskuteczna. Nie było mi dane zostać absolwentem AWF. No cóż, skończyłem to, co zacząłem, choć pewnie gdyby zliczyć ilość obecności na zajęciach, to może wystarczyłoby ich na jeden semestr. Życie rzuciło mnie ze Śląska do Siedlec. Przechodząc koło SP nr 4, nie planując tego wcześniej, prosto z ulicy wszedłem i zostałem nauczycielem techniki. Po roku jałmużny w postaci najniższej krajowej, tym razem świadomie, podjąłem decyzję o studiach w Warszawie. Resocjalizacja miała pomóc mi dostać się do pracy w zakładzie karnym. Po raz kolejny przyszło mi mierzyć się z porażką, bo i tym razem na wybrany przez siebie kierunek nie dostałem się. Właściwie to trudno do końca tak stwierdzić, bo jak się okazało, pomimo przystąpienia do egzaminów, nie otrzymałem ich wyników. Sugerowano mi, że zapewne siedziałem na sali egzaminacyjnej, ale nie oddałem arkusza odpowiedzi. Życie. Postanowiłem być cwańszy. Wolne miejsce – tym razem na animacji kulturalno-światowej – znalazłem na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie. Po trzech miesiącach z przeniesienia pomiędzy uczelniami student UŚ M. Dobijański został studentem resocjalizacji WSPS w Warszawie. Co prawda nie trzeciego roku (z zaliczeniem okresu SN, bo tam nie było już dla mnie miejsca), ale pierwszego. Finansowa frustracja związana z otrzymywanym wynagrodzeniem motywowała mnie do nadgonienia straconego czasu i pięciolatkę zaliczyłem łącząc lata w 3,5 roku. Hermiona Granger miała łatwiej, bo miała zmieniacz czasu, ja musiałem celować w zajęcia, na których musiałem bezwzględnie być i takie, gdzie wykładowca był bardziej wyrozumiały. W zakładzie karnym nie było dla mnie miejsca. Pracę jednak zmieniłem. Zostałem pedagogiem szkolnym w ZSP 3 (samochodówce). Dyrektor tej szkoły (prywatnie mąż mojej koleżanki z „czwórki”) wspomniał, że poszukuje pracownika, a ja znalazłem się we właściwym miejscu i czasie. Równie niespodziewanym efektem zakończyło się moje towarzyszenie zestresowanej perspektywą rozmowy kwalifikacyjnej koleżance ubiegającej się o stanowisko pedagoga wspierającego w siedleckiej SP 6. Mój urok osobisty zadziałał mimo woli i w konsekwencji oczekiwania na nią w sekretariacie szkoły propozycję pracy otrzymaliśmy oboje. Łączenie etatów nie było proste, ale opłacało się. Mój pierwszy konkurs na dyrektora Gimnazjum nr 5 w Siedlcach to skutek moich ciągot do rządzenia. Założyłem, że miało to być pozytywne doświadczenie, ale po dobrym zaprezentowaniu się nie mogłem pogodzić się z porażką. Przegrane mobilizują mnie do kolejnych wyzwań. Mając po konkursie teczkę dokumentów złożyłem swoją aplikację w WSPR w Siedlcach na stanowisko asystenta. Miejsce było jedno, a po rozmowie kwalifikacyjnej przyjęto dwie osoby. Zakończyłem swoją przygodę w „Szóstce”, pozostawiając sobie etaty w „Samochodówce” i na uczelni. Uczelnia oczekiwała rozwoju naukowego. Doktorantem prof. J. Kuźmy zostałem – a jakże – przypadkiem. Profesor, który wówczas pracował już na Akademii Pedagogicznej w Krakowie w podziękowaniu za lata pracy w Siedlcach chciał zrobić coś dla swojej poprzedniej Alma Mater. Przypadkowa rozmowa z Profesorem i stałem się jednym z elementów jego doskonałego planu. Obrona doktoratu zbiegła się z propozycją pracy w Kuratorium Oświaty w Warszawie. Pożegnałem się z „Samochodówką” i przyjąłem funkcję Mazowieckiego Wicekuratora Oświaty. Szaleństwo. Gdyby nie moi szefowie w Warszawie i w Siedlcach łączenie dwóch funkcji nie byłoby możliwe. A jednak. To było trudne siedem lat. Rezygnacja z pracy w nadzorze oświaty była efektem wypalenia. I kolejny przypadek. W moim pionie nadzoru było szkolnictwo specjalne. Problemy przeżywane przez Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy w Jaworku skierowały moje kroki do tej placówki, która stała się moim miejscem pracy, i w którym misję dyrektora pełnię do dnia dzisiejszego. Zarządzanie placówką resocjalizacyjną dla nieletnich chłopców to wyzwanie i moc ogromnego doświadczenia praktycznego, które stało się przyczyną kolejnej zmiany, tym razem na poziomie uczelni. Uniwersytet w Białymstoku to miejsce moich spotkań ze studentami resocjalizacji i wspaniałym gronem ludzi nauki, wśród których czuję się osobą ważną i poważaną. Wspaniałe miejsce rozwoju.
Staram się planować życie, ale jak pokazuje doświadczenie, moje decyzje to w dużej mierze konsekwencje splotów okoliczności i nagle pojawiających się okazji. Z perspektywy czasu wiem, że dokonywanie wyborów niesie z sobą różnorodne skutki. Nie żałuję jednak, że wybierałem tak, a nie inaczej. Nie zawsze były to same sukcesy, ale rozpamiętywanie porażek nie zmieni przeszłości. Patrząc odważnie w przyszłość, próbuję trzymać w ręku wszystkie sznurki, które decydują o moim losie, choć wiem, że nie mam wpływu na tak wiele rzeczy. I tak to już jest. I pewnie dlatego życie jest tak ciekawe i piękne.